poniedziałek, 8 lipca 2013

10.

Obudził nas policyjny patrol. Musiałyśmy tłumaczyć, że nie jesteśmy uciekającymi z domu nastolatkami ( co swoją drogą bardzo nam schlebiało hihi ). Kiedy pokazałyśmy dokumenty i bilety na koncert, panowie mundurowi puścili nas z małym upomnieniem, żebyśmy więcej nie sypiały w miejscach publicznych...
Dochodziła dziewiąta, postanowiłyśmy więc coś zjeść. Pokręciłyśmy się trochę po centrum, znalazłyśmy czynny bar. Po śniadaniu trzeba było się zorientować, gdzie odbędzie się impreza, no i znaleźć hotel Jamesa. Zlokalizowanie obu miejsc zajęło nam 5 minut. Po prostu spytałyśmy taksówkarza. Do dwudziestej miałyśmy jeszcze ponad 9 godzin. Łaziłyśmy bez celu, robiąc sobie zdjęcia w co ciekawszych miejscach. Wszędzie było coraz więcej fanów Muse, rozpoznawalnych po zespołowych koszulkach, nie spotkałyśmy jednak naszych znajomych z pociągu. Rzeczywiście, najwięcej było nastolatek, niewiele starszych od mojego syna. Poczułyśmy się staro. Mój nastrój pogorszył się jeszcze, kiedy po południu zadzwonił Case. Zupełnie nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Powiedziałam tylko, że jestem na wycieczce i skontaktuję się z nim jak wrócę. Popsuł mi całą radość z wyjazdu. Ann bezskutecznie próbowała mnie podnieść na duchu.
Zostawiłyśmy plecaki w przechowalni na dworcu i około osiemnastej wyruszyłyśmy w stronę lotniska, na którym miał się odbyć występ. Przed bramkami stały już tłumy, prawie godzinę czekałyśmy na swoją kolej. Kiedy wreszcie założono mi na przegub bransoletkę z logiem Muse, poczułam przypływ adrenaliny.