wtorek, 3 września 2013

13.

Po ostatnich dźwiękach "Plug In Baby" chłopacy zeszli ze sceny, żegnani niesamowitymi owacjami. Powoli zaczynało do mnie docierać, że tłum przyciska mnie do barierek tak mocno, iż ledwo oddycham. Było mi gorąco jak w saunie, ale czułam się tak rozbudzona, jakbym wypiła co najmniej trzy litry jakiegoś dopalacza. Ann stała obok, również spocona, ale i zarumieniona ze szczęścia, a oczy jej błyszczały. Dopchałyśmy się jakoś do wyjścia. Spojrzałam na zegarek. Miałyśmy niecałą godzinę na to, żeby zabrać z dworca nasze plecaki, doprowadzić się do porządku i dotrzeć do hotelu na spotkanie z Bondem. Udało nam się szybko złapać taksówkę i wkrótce, przebrane i odświeżone w dworcowej toalecie (na szczęście czystej), szłyśmy sobie spacerkiem w kierunku miejsca spotkania, sącząc piwo z puszek. Dotarłyśmy do hotelu, siadłyśmy na jednej z ławeczek przed wejściem i ponownie przeżywałyśmy występ Mjuzaków. Ann powiedziała, że skoro cała ekipa techników nocuje w tym hotelu, to może i chłopaki z zespołu też. Czy nie byłoby fajnie, gdybyśmy tak ich spotkały i poprosiły o autograf? Roześmiałam się. Pewnie, że byłoby fajnie. Ale limit spełnionych życzeń raczej się nam tej nocy wyczerpał, a wróżka poszła już spać.
Właśnie dopijałam browara, kiedy przyjaciółka szturchnęła mnie w ramię, jednocześnie wydając z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Spojrzałam na nią, ale jej oczy były utkwione w hotelowych drzwiach. A stał przed nimi Tom Kirk! Jasny gwint! Menadżer Muse we własnej osobie! Nerwowo wygrzebałam z plecaka aparat, i czując się trochę onieśmielone ruszyłyśmy w jego stronę. Tom rozglądał się ciekawie dookoła, a kiedy zauważył nas i aparat, uśmiechnął się wesoło. Chyba lubi pozować do zdjęć z fanami..
Przedstawiłyśmy się i poprosiłyśmy o wspólne fotografie. Zgodził się bez problemu. Pstryknęłam mu fotkę z Ann, potem ona mnie i Tomowi. Podziękowałyśmy mu za poświęcenie nam czasu, a on uśmiechnął się jeszcze szerzej i spytał, dlaczego już idziemy, nie chcemy mieć zdjęć z resztą?
Z resztą?!
Obejrzałyśmy się za siebie i zamurowało nas obydwie. Przez rzęsiście oświetlone drzwi wychodziło z hotelu czterech mężczyzn. Chris, Dominic, Matt i Morgan. Pomachali wesoło do Toma, zerknęli na nas i podeszli bliżej. Stałam jak słup soli, mój mózg po prostu przestał funkcjonować. Ann zakryła sobie dłonią otwarte w niemym krzyku usta. Pewnie pomyśleli sobie, że jesteśmy kolejnymi szurniętymi fankami, ale przywitali się z nami miło. Coś tam wydukałam w odpowiedzi, powoli wychodząc z nagłego otępienia.

1 komentarz:

  1. hahaha matko
    ja sobie nie chce chyba nawet wyobraza wlasnej reakcji na ich widok.
    albo bym zemdlala albo dostala ataku histeri.
    na koncercie z daleka ih widzac mi odbijalo a co dopiero tak twarza w twarz.
    Zazdroszcze :D

    OdpowiedzUsuń

Jeśli po lekturze przyszło ci coś do głowy - nie krępuj się, napisz :)