niedziela, 3 listopada 2013

Epilog

Dziś miałam wspaniały dzień. Pojechaliśmy z Casem i dziećmi nad morze. Dzieci śmiały się i dokazywały w piasku. Zwłaszcza Jamie, który pierwszy raz w życiu widział plażę. Tak, mały James, niedawno skończył dwa latka. Imię dostał na pamiątkę mojej internetowej znajomości, która, o dziwo, trwa do tej pory. Regularnie piszemy do siebie. Najczęściej o sprawach codziennych, małych problemach czy decyzjach, które musimy podejmować. Czasem Matt wspomni coś o pracy czy planach na kolejną trasę koncertową. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że mogę żyć bez tej przyjaźni. Case nie zawsze jest z tego zadowolony, ale co tam. Odrobina zazdrości jeszcze nikomu nie zaszkodziła, prawda?
Między nami jakoś się w końcu ułożyło. Co prawda nie jest bajkowo i sielankowo jak na reklamach czekoladek, ale nauczyliśmy się w końcu oboje, jak obchodzić się z partnerem. Nie kłócimy się tak często, jak kiedyś, no i same spory nie przypominają tych sprzed lat. Poznaliśmy znaczenie słowa kompromis.
Dzieci rosną. Luke chce być już traktowany jak nastolatek, na szczęście "młodzieńczy bunt" w jego przypadku przebiega dość łagodnie. Po prostu zamyka się czasem w swoim pokoju i nie pozwala nikomu wchodzić. Emily wyrosła już z kucyków, teraz przechodzi fazę fascynacji lalkami Barbie. Godzinami potrafi rozprawiać o lalkach koleżanek, ich garderobie i akcesoriach, i oczywiście porównywać ze swoim "dobytkiem".
A Jamie... On jest naszym słoneczkiem, oczkiem w głowie całej rodziny. Zawsze uśmiechnięty, swoją twarzą aniołka podbija serca przechodniów na ulicy, a dziadkowie rozpieszczają go do granic możliwości. Luke wprost przepada za młodszym braciszkiem, często przesiadują razem w pokoju, gdzie oglądają książki z obrazkami lub Jamie zafascynowany słucha opowieści brata o kosmosie i planetach. Nawet Emily go pokochała, choć na początku była zazdrosna o uwagę, jaką poświęcali mu wszyscy.
A ja z czułością patrzę w błękitne jak niebo oczy Jamiego, tak bardzo podobne do tych, które trzy lata temu ujrzałam na pewnym balkonie...

piątek, 18 października 2013

18.

Wczoraj na randce (tak, tak, mój mąż zaprosił mnie na randkę!) postanowiliśmy, że damy sobie jeszcze jedną szansę. Wyjaśniliśmy sobie wszystko, tym razem bez krzyków i oskarżeń. Nie obyło się bez łez (nie tylko moich), ale obiecaliśmy sobie nawzajem różne rzeczy. Teraz tylko wystarczy pilnować postanowień...
Kolacja skończyła się oczywiście w łóżku. Ach, co to była za noc! A przed nami jeszcze cały tydzień bez dzieci ;)
Zajrzałam dziś na pocztę i jakież było moje zdziwienie, kiedy w odebranych ujrzałam cztery wiadomości od Jamesa! A, no tak, od Matta raczej. Pytał, czy bezpiecznie dotarłyśmy do domu, czy sytuacja z Casem się wyjaśniła, czy obraziłam się na niego, że nie odpowiadam... Odpisałam, że obie z Ann jesteśmy całe i zdrowe, opisałam przebieg rozmowy z mężem, przeprosiłam za to, że nie odezwałam się wcześniej. Dziwnie się czułam, pisząc o takich sprawach ze świadomością, kto to przeczyta. Wolałam myśleć o nim jako o Jamesie, moim internetowym przyjacielu. Cały ten weekend, mimo iż udokumentowany na zdjęciach, wydawał mi się abstrakcją, snem po prostu. Łatwiej mi było pisać do Bonda niż do Bellamy'ego... Kiedy kończyłam pisanie, przez ramię zajrzał mi Case. Opowiedziałam mu więc o mojej przygodzie. Z początku był trochę zazdrosny, potem nie chciał mi wierzyć, mimo, że pokazałam mu fotografie z zespołem, a kiedy doszłam do wielkiej hotelowej popijawy, śmiał się głośno, zgadując, że kaca musiałam mieć strasznego...
Dzieci są zdrowe, mąż kochany prawie jak przed ślubem.. Czego chcieć więcej od życia?

piątek, 11 października 2013

17.

Za wyjątkiem kaca czułam się świetnie w towarzystwie Muse. Całej trójki, bo Chris dołączył do nas po lunchu. Nawet był na tyle miły, że przygotował dla mnie i Ann jakiś specyfik na poprawienie samopoczucia. Rzeczywiście zadziałał, ale wolę nie wiedzieć, co tam było. Matt zagrał kilka piosenek na akustyku przytarganym w nocy przez Doma. W takiej wersji "Cave" i "Sing For Absolution" brzmiały niesamowicie. Żałowałam, że mój aparat nie ma funkcji nagrywania...
Niestety, czas płynął nieubłaganie, w końcu musieliśmy się rozstać. Chłopaków czekał kolejny koncert, na nas czekały obowiązki w domu. Ciężko było wrócić na ziemię. Cała trójka wyściskała nas serdecznie i podziękowała za wspólnie spędzony czas (oni chyba żartują, to my im dziękujemy!). Z plecakami przewieszonymi przez jedno ramię powędrowałyśmy na dworzec. Znowu czekała nas długa podróż, tym razem w nudnym towarzystwie brzuchatego biznesmena w gajerku i dwóch kobiet, które określiłabym jako "stare próchno", zajętych wyłącznie obmawianiem wszystkich wspólnych znajomych. Wyjęłam aparat i przejrzałyśmy zdjęcia, wspominając ubiegłą noc i chichocząc jak nastolatki. Miałyśmy nawet parę fotek z apartamentowej imprezy (!). Były bardzo - hmm - interesujące, postanowiłyśmy jednak nie rozpowszechniać ich w internecie. Niech mają chłopaki choć trochę prywatności. Po dwóch godzinach zmorzył nas sen i spałyśmy prawie do samego końca podróży.
W domu przypomniałam sobie, że obiecałam skontaktować się z Casem, musiałam też zadzwonić do dzieci. No tak, trzeba skończyć z bujaniem w obłokach i powrócić do szarej rzeczywistości. Dzieci były zachwycone wakacjami, przekrzykiwały się wręcz w zasypywaniu mnie informacjami o atrakcjach przygotowanych przez dziadków. Rozmowa z mężem już nie była taka wesoła. Przepraszał mnie i błagał o wybaczenie. Zgodziłam się na spotkanie następnego dnia. Takich rzeczy wolę nie załatwiać przez telefon.

sobota, 5 października 2013

16.

Jakiś okropnie denerwujący dźwięk wdzierał mi się do mózgu. Obudziłam się w nieznanym pomieszczeniu. Głowa mi pękała. Usiadłam powoli, zastanawiając się, gdzie jestem. Rozpoznałam w końcu ten drażniący dźwięk - to było chrapanie. Jego źródło leżało na podłodze obok łóżka, zawinięte w kołdrę jak naleśnik. Kto to może być? Te ciemne włosy z pewnością nie należały do Case'a...
Zakryłam ręką usta, tłumiąc dźwięk, jaki wydałam uświadomiwszy sobie, kim jest zwinięty w rulonik facet. Przypomniało mi się wszystko. Hmm, wszystko..? Na pewno umknęła mi ta część wieczoru, w której trafiłam do sypialni Matta. Na szczęście okazał się dżentelmenem, skoro tak bohatersko odstąpił mi łóżko. Szkoda tylko, że kołdrą się nie podzielił. Było mi zimno. Ogromnie zaskoczył mnie fakt, że miałam na sobie tylko i wyłącznie koszulkę, i to w dodatku nie swoją. Postanowiłam nie zastanawiać się na razie nad tą sprawą. Może wcale nie chcę wiedzieć..?
Cichutko wyszłam z zaśmieconej sypialni, po drodze zbierając leżące na podłodze części mojej (i nie tylko mojej) garderoby. Salon wyglądał jeszcze gorzej - wszędzie leżały puste butelki, ciuchy (czemu wszędzie jest pełno ciuchów?) i brudne szklanki. Jezu, co tu się działo?! Znalazłam swój plecak, zlokalizowałam łazienkę i poszłam doprowadzić się do porządku. Po prysznicu poczułam się lepiej. Pulsowanie w głowie zmniejszyło się do znośnego poziomu. Odświeżona i ubrana, tym razem we własne ciuchy, wróciłam do salonu, gdzie zastałam Dominika w bokserkach, koszulce i z czystymi ubraniami w ręku. Podczas gdy on korzystał z łazienki, ja zabrałam się za ogarnianie tego chlewu. Właśnie zbierałam ubrania na jedną stertę, kiedy z sypialni wyłonił się Bellamy z propozycją śniadania. A raczej obiadu, bo było już po południu. Zanim wszyscy się ogarnęli (łącznie z Ann, która dziwnym trafem znalazła się w sypialni Doma), minęła piętnasta. Podczas lunchu próbowaliśmy zrekonstruować wydarzenia minionej nocy. Pamiętałam, że wyszliśmy z Mattem zapalić na balkon, a Tom poczęstował nas kolejnymi kolorowymi drinkami. Nie wiem, ile wlałam w siebie alkoholu, ale wtedy urwał mi się film. Dominic wyznał, że poszli z Ann poszukać któregoś z techników i wydębili od niego jedną z gitar akustycznych Bellsa. Mieli zamiar wymusić na nim mini koncert życzeń, ale po powrocie okazało się, że wszyscy abonenci są czasowo niedostępni. Tom ledwo doczłapał do swojego pokoju,  ja przysypiałam na sofie a Matt zniknął w łazience. Poszli więc za moim przykładem spać. Gitarzysta przypomniał sobie, że jeszcze zanosił mnie do łóżka. Współczułam im. Nie dość, że wyczerpani po koncercie, to jeszcze impreza i spanie na podłodze... Postanowiłam przemilczeć kwestię męskiej koszulki, w której się obudziłam.

wtorek, 1 października 2013

15.

Byłam tak wściekła, że wcale się nie odzywałam. Bellamy chyba to wyczuł, bo usiadł obok mnie na krawężniku i zalał potokiem słów. Mówił nieprzerwanie około dziesięciu minut. Po wysłuchaniu jego argumentów doszłam do wniosku, że właściwie ma rację. No bo czy uwierzyłabym mu, gdyby napisał w mailu, że on to ON? Wysłałabym go do czubków i przestała odpowiadać na wiadomości. A on tak polubił nasze rozmowy..(Hmm, naprawdę?)
Kiedy do tego spojrzał na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami... Zmiękłam jak masło i wybaczyłam mu to małe oszustwo. Kurczę, w końcu jak mogłam się gniewać na swojego idola?! Gdyby mi dzień wcześniej ktoś powiedział, że będę rozmawiać, ba, nawet pić piwo z Muse i obrażać się na Bellsa, postukałabym się w czoło. Matt tak się ucieszył, że mu wybaczyłam, że zarzucił mi rękę  na ramiona i pociągnął z powrotem do klubu. Zauważyłam, że podczas naszej nieobecności towarzystwo wyraźnie poweselało. Ann widząc mnie z ręką Bellsa na ramionach, mrugnęła tylko z uśmiechem i wróciła do dyskusji z Domem. O co jej chodziło..?
Kiedy na stoliku zaczęło robić się ciasno od opróżnionych kufli, chłopacy uznali , że pora się zbierać. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że na dworze już zaczęło się  robić jasno. Zerknęłam na zegarek - minęła czwarta. Ale to jeszcze nie był koniec wieczoru. Tuż przed hotelem Dominic stwierdził, że jeszcze chętnie by się czegoś napił i zaprosił nas do środka. Co prawda szumiało mi w głowie po kilku piwach, ale się zgodziłam. Alkohol ma na mnie dziwny wpływ... Chris i Morgan podziękowali za zaproszenie i poszli do swoich pokojów. Reszta wpakowała się do apartamentu Matta i Doma (swoją drogą czy to nie dziwne, że mieszkają razem?), gdzie natychmiast zostały zamówione najprzeróżniejsze trunki. Dominic wyjął swojego iPhone'a i włączył muzykę. Rozpoznałam Justice. Porwał Ann z sofy i ze śmiechem zaczęli wywijać na kawałku wolnej przestrzeni. Spojrzałam na Matta i przecząco pokręciłam głową, nie na wiele się to jednak zdało, bo po chwili wygłupialiśmy się obok pierwszej pary. Zmęczenie jednak wzięło nad nami górę i po kilkunastu minutach padliśmy zdyszani na kanapę. Łapczywie opróżniliśmy szklanki przygotowane przez Toma. Poczułam chęć na papierosa, znowu musiałam skorzystać z uprzejmości Doma. Rzucił na stół otwartą paczkę i powiedział, że możemy się częstować. Sam szepnął Ann coś na ucho i po chwili oboje wyszli na korytarz. Trochę mnie to zdziwiło, nie powiem, ale nic nie mówiłam. Jutro ją o wszystko wypytam. Wypiliśmy jeszcze po jednym drinku i wyszłam na balkon z paczką papierosów. Po chwili dołączył do mnie Matt. Było już właściwie całkiem jasno, więc kiedy stanął obok mnie, wyciągając mi z paczki fajkę, dopiero wtedy zobaczyłam jak błękitne są jego oczy.

poniedziałek, 23 września 2013

14.

Po obowiązkowych fotkach i autografach na biletach z koncertu, Bellamy rzucił hasło : "No to idziemy", więc zaczęłyśmy się żegnać. Dominic spojrzał na nas za zdziwieniem, a Matt wyjaśnił, że miał na myśli wszystkich, z nami włącznie. Czy tej nocy coś jeszcze mnie zaskoczy..?
Cholera, co tu zrobić?! Muse zaprasza nas na wieczorny wypad na miasto, a ja muszę odmówić!!!
Zaczęłam mówić Ann, żeby z nimi poszła, przecież nie może stracić takiej okazji, a ja zostanę, ale Matt przerwał mi stwierdzeniem, że James do nas dołączy. Zdziwienie skutecznie zamknęło mi usta. Wtedy przyszła myśl - to Oni są tą niespodzianką, którą Bond nam obiecał! Bells pokiwał głową z uśmiechem. Ach, ten jego uśmiech... Nie, nie wolno mi o tym myśleć.
Byłam pewna podziwu dla mojego internetowego przyjaciela. Jak mu się udało namówić zespół na coś takiego?! Muszę mu podziękować, jak już się zjawi.
Ruszyłyśmy z chłopakami we wskazanym przez Toma kierunku. Ann szepnęła, żebym ją uszczypnęła, bo nie wierzy w to, co się dzieje. Zaśmiałam się cicho, bo miałam ochotę poprosić ją o to samo! Po kilkunastu metrach cała grupa zatrzymała się przed jakimś klubem. W środku było całkiem przyjemnie. Ludzie siedzieli na czerwonych wygodnych kanapach, rozproszone światło tworzyło specyficzny klimat. Muzyka była dość głośna, by parę osób bujało się po parkiecie, ale nie zagłuszała rozmowy. Zajęliśmy miejsca przy dużym okrągłym stoliku, Chris i Tom podeszli do baru. Kiedy na stole pojawiły się kufle z piwem, zaczęła się rozmowa. Dominic i Matthew wypytywali nas o wrażenia z koncertu, reszta zajęła się dyskusją na temat technicznych zagadnień następnego występu zespołu. Matt zaskoczył mnie całkowicie, pytając, czy podobała mi się jego dzisiejsza improwizacja do "Citizen Erased". Otworzyłam usta do odpowiedzi, ale w tym samym momencie któraś szufladka w moim mózgu wskoczyła na odpowiednie miejsce i nagle wszystko do mnie dotarło. Jak mogłam być taka głupia?! Pokiwałam przecząco głową, mając nadzieję, że to nieprawda. Ann zauważyła, że coś jest nie tak, ale udało mi się tylko wydusić, że muszę zapalić. Dominic poczęstował mnie papierosem, bo sama rzuciłam parę miesięcy temu. Ale w tej sytuacji... czułam się usprawiedliwiona. Wyszłam na zewnątrz razem z przyjaciółką. Usiadłam na krawężniku i zaciągnęłam się dymem. Próbowałam jej wytłumaczyć coś, w co sama do końca nie mogłam uwierzyć. Ale wszystko idealnie do siebie pasowało! Te maile, pytania, dziwne uśmieszki chłopaków... Cholera, nawet dedykacja! "Citizen.." było dedykowane Kate, ale wcale nie Hudson, jak myślałam z początku...I James wcale nie zjawi się za chwilę w klubie, bo on już tam jest! Kurde, żaden James, tylko cholerny Matthew James Bellamy we własnej osobie!!! A ja mu pisałam o problemach z mężem... Miałam ochotę się powiesić. Ann usiadła obok mnie w milczeniu. Bo i co miała powiedzieć?
Nagle z tyłu usłyszałyśmy głos sprawcy tego całego cyrku. Pytał, czy może mi wszystko wyjaśnić. Kiwnęłam głową, a Ann weszła do środka, zostawiając nas samych.
Tej nocy nie zdziwi mnie już kompletnie nic. Nawet latający spodek z Zetasami lądującymi tuz przed nosem...

wtorek, 3 września 2013

13.

Po ostatnich dźwiękach "Plug In Baby" chłopacy zeszli ze sceny, żegnani niesamowitymi owacjami. Powoli zaczynało do mnie docierać, że tłum przyciska mnie do barierek tak mocno, iż ledwo oddycham. Było mi gorąco jak w saunie, ale czułam się tak rozbudzona, jakbym wypiła co najmniej trzy litry jakiegoś dopalacza. Ann stała obok, również spocona, ale i zarumieniona ze szczęścia, a oczy jej błyszczały. Dopchałyśmy się jakoś do wyjścia. Spojrzałam na zegarek. Miałyśmy niecałą godzinę na to, żeby zabrać z dworca nasze plecaki, doprowadzić się do porządku i dotrzeć do hotelu na spotkanie z Bondem. Udało nam się szybko złapać taksówkę i wkrótce, przebrane i odświeżone w dworcowej toalecie (na szczęście czystej), szłyśmy sobie spacerkiem w kierunku miejsca spotkania, sącząc piwo z puszek. Dotarłyśmy do hotelu, siadłyśmy na jednej z ławeczek przed wejściem i ponownie przeżywałyśmy występ Mjuzaków. Ann powiedziała, że skoro cała ekipa techników nocuje w tym hotelu, to może i chłopaki z zespołu też. Czy nie byłoby fajnie, gdybyśmy tak ich spotkały i poprosiły o autograf? Roześmiałam się. Pewnie, że byłoby fajnie. Ale limit spełnionych życzeń raczej się nam tej nocy wyczerpał, a wróżka poszła już spać.
Właśnie dopijałam browara, kiedy przyjaciółka szturchnęła mnie w ramię, jednocześnie wydając z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Spojrzałam na nią, ale jej oczy były utkwione w hotelowych drzwiach. A stał przed nimi Tom Kirk! Jasny gwint! Menadżer Muse we własnej osobie! Nerwowo wygrzebałam z plecaka aparat, i czując się trochę onieśmielone ruszyłyśmy w jego stronę. Tom rozglądał się ciekawie dookoła, a kiedy zauważył nas i aparat, uśmiechnął się wesoło. Chyba lubi pozować do zdjęć z fanami..
Przedstawiłyśmy się i poprosiłyśmy o wspólne fotografie. Zgodził się bez problemu. Pstryknęłam mu fotkę z Ann, potem ona mnie i Tomowi. Podziękowałyśmy mu za poświęcenie nam czasu, a on uśmiechnął się jeszcze szerzej i spytał, dlaczego już idziemy, nie chcemy mieć zdjęć z resztą?
Z resztą?!
Obejrzałyśmy się za siebie i zamurowało nas obydwie. Przez rzęsiście oświetlone drzwi wychodziło z hotelu czterech mężczyzn. Chris, Dominic, Matt i Morgan. Pomachali wesoło do Toma, zerknęli na nas i podeszli bliżej. Stałam jak słup soli, mój mózg po prostu przestał funkcjonować. Ann zakryła sobie dłonią otwarte w niemym krzyku usta. Pewnie pomyśleli sobie, że jesteśmy kolejnymi szurniętymi fankami, ale przywitali się z nami miło. Coś tam wydukałam w odpowiedzi, powoli wychodząc z nagłego otępienia.

piątek, 16 sierpnia 2013

12.

Na początku widziałam tylko Chrisa. W białym garniturze odbijającym światła reflektorów  z pewnością był widoczny na samym końcu lotniska. Trzymał swoją basówkę i już zaczynał tradycyjne kiwanie głową. Obecności Dominika mogłam się tylko domyślić po dźwiękach perkusji, zobaczyłam go dopiero na telebimie. Nagle zza  kamerzysty, który nawiasem mówiąc zasłaniał mi połowę tego skrawka sceny, wyszedł Matt i... moje serce zamarło a następnie wykonało podwójnego fikołka na widok boskiej Red Glitter! Nie mogłam w to uwierzyć! Najpierw  "New Born", teraz słynny Manson... Czułam się tak, jakby  ktoś spełniał po kolei moje życzenia. Do pełni szczęścia brakowało mi jeszcze "Citizen...". Rozejrzałam się dookoła, szukając tej dobrej wróżki, ale zobaczyłam tylko Ann, która, sądząc po oczach, przeżywała mniej więcej to samo, co ja. Rzuciła mi krótkie "Nie wierzę, że tu jestem!" i zaczęła śpiewać z tłumem. Ludzie śpiewali z Mattem każde słowo piosenki, i to tak głośno, że z ledwością słyszałam wokalistę, mimo iż stałam przy głośnikach. Próbowałam zrobić kilka fotek, ale wyszły koszmarnie, więc schowałam aparat i dałam się ponieść muzyce. "Map of the Problematique"  , " Uprising" , "Bliss"... Totalne szaleństwo.
Tłum przestał skakać dopiero wtedy, gdy na scenę wjechał fortepian. Piękne wykonanie "United States of Eurasia" mogłam podziwiać jedynie na telebimie, bo z mojego miejsca widać było tylko plecy Matta. Wynagrodziła mi to "Hysteria". Ludzie po prostu oszaleli, i widocznie coś z tego szaleństwa udzieliło się również zespołowi - Matt gimnastykował się z Black Mansonem, biegając po całej scenie, Dominik walił w talerze jak opętany, nawet Chris szeroko się uśmiechał, pykając swoją fajeczkę. W pewnym momencie gitarzysta zniknął mi z oczu, a ludzie zaczęli się śmiać i gwizdać. Nie  wiedząc, co się dzieje, zerknęłam na telebim i po chwili sama zwijałam się ze śmiechu. Na ogromnym ekranie ukazały się pośladki w różowym materiale - no tak, Matt. Stanął sobie przy wzmacniaczu ( co on do nich ma?) tyłem do publiczności i wciąż grając na Mansonie zaczął seksownie wywijać tyłeczkiem. Pisk nastolatek po prostu mnie ogłuszył. Spojrzałam na Ann - też nie mogła przestać się śmiać, po części z Matta, po części z reakcji publiczności.
Nawet nie zauważyłam, kiedy przebrzmiał ostatni riff i wokalista zmienił gitarę. Z mojego gardła wydobył się przeraźliwy wrzask ( sama nie wiedziałam, że potrafię tak głośno krzyczeć), kiedy zrozumiałam, że to 7 String Manson! Stojące przede mną trzy małolaty obrzuciły mnie dziwnym spojrzeniem, choć same przed chwilą piszczały jak wiewiórki, ale miałam to gdzieś. Nie przeszkadzało mi nawet to, że Matt zadedykował tę piosenkę Kate. Chłonęłam każdy dźwięk ukochanej melodii "Citizen Erased". Teraz mogłam umrzeć...

niedziela, 4 sierpnia 2013

11.


Ludzi było wszędzie pełno, na moje oko jakieś kilkadziesiąt tysięcy. Kręcili się po wydzielonym terenie lotniska, bardziej zapaleni fani przepychali się pod scenę, gdzie już panował nieziemski tłok. Postanowiłyśmy nie wciskać się za wszelką cenę do przodu, stanęłyśmy troszkę dalej, gdzie miałyśmy doskonały widok na scenę i troszkę luzu. O dwudziestej na scenę wyszedł support, czyli zespół The Big Pink. Nastolatki zaczęły piszczeć jak opętane, dopiero po chwili zorientowały się, że to nie Muse. Mimo wszystko Pinkom udało się rozbujać publiczność. Po kilku piosenkach nawet co niektórzy zaczęli śpiewać i skakać. Musiałam przyznać, że grali nawet ciekawie, więc z przyjemnością słuchałam kolejnych utworów. Po godzinie jednak zeszli ze sceny, żegnani owacjami publiczności i z obietnicą, że jeszcze tu wrócą. Technicy zaczęli krzątać się koło wzmacniaczy, wjechała perkusja Dominica. Wywołało to taki entuzjazm, jakby co najmniej sam Dominic siedział nagi na bębnach. Zasłoniłam uszy i spojrzałam na Ann.
- Ciekawe, co to będzie, jak ONI wyjdą na scenę - udało jej się przekrzyczeć wrzaski stojących za nami dziewczyn. Roześmiałam się. Wtedy po prostu ogłuchniemy.
Kolejny z technicznych zajął się dostrajaniem gitary basowej. Może któryś z nich to właśnie James? - zastanawiałam się, przyglądając się każdemu z nich. Z każdą minutą robiło się coraz ciaśniej, ludzie przeciskali się do przodu, co zmusiło nas do przesunięcia się na lewą stronę płyty. Tu niestety nie miałyśmy już tak dobrego widoku, zwłaszcza perkusja była zasłonięta przed naszym wzrokiem. Zauważyłam za to dwoje dzieci za kulisami, mniej więcej ośmioletnich. Chłopiec i dziewczynka.
Wygłupiali się w rytm muzyki płynącej z głośników. Dopiero dużo później dowiedziałam się, że to dzieci Chrisa...
Punktualnie o 21.30 muzyka ucichła, światła przygasły. Ciemne postacie wyszły na scenę, powodując ogłuszający wręcz aplauz zgromadzonego tłumu. Moje serce przyspieszyło. Tak, to na tę chwilę czekałam ponad trzy miesiące. Rozbłysły zielone lasery i kolorowe projekcje, usłyszałam pierwsze takty "New Born"... i zaczęłam piszczeć jak te nastolatki obok mnie. Od tej piosenki się zaczęła moja "znajomość" z Mjuzakami. Moje ręce same powędrowały w górę i zaczęły klaskać do rytmu.

poniedziałek, 8 lipca 2013

10.

Obudził nas policyjny patrol. Musiałyśmy tłumaczyć, że nie jesteśmy uciekającymi z domu nastolatkami ( co swoją drogą bardzo nam schlebiało hihi ). Kiedy pokazałyśmy dokumenty i bilety na koncert, panowie mundurowi puścili nas z małym upomnieniem, żebyśmy więcej nie sypiały w miejscach publicznych...
Dochodziła dziewiąta, postanowiłyśmy więc coś zjeść. Pokręciłyśmy się trochę po centrum, znalazłyśmy czynny bar. Po śniadaniu trzeba było się zorientować, gdzie odbędzie się impreza, no i znaleźć hotel Jamesa. Zlokalizowanie obu miejsc zajęło nam 5 minut. Po prostu spytałyśmy taksówkarza. Do dwudziestej miałyśmy jeszcze ponad 9 godzin. Łaziłyśmy bez celu, robiąc sobie zdjęcia w co ciekawszych miejscach. Wszędzie było coraz więcej fanów Muse, rozpoznawalnych po zespołowych koszulkach, nie spotkałyśmy jednak naszych znajomych z pociągu. Rzeczywiście, najwięcej było nastolatek, niewiele starszych od mojego syna. Poczułyśmy się staro. Mój nastrój pogorszył się jeszcze, kiedy po południu zadzwonił Case. Zupełnie nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Powiedziałam tylko, że jestem na wycieczce i skontaktuję się z nim jak wrócę. Popsuł mi całą radość z wyjazdu. Ann bezskutecznie próbowała mnie podnieść na duchu.
Zostawiłyśmy plecaki w przechowalni na dworcu i około osiemnastej wyruszyłyśmy w stronę lotniska, na którym miał się odbyć występ. Przed bramkami stały już tłumy, prawie godzinę czekałyśmy na swoją kolej. Kiedy wreszcie założono mi na przegub bransoletkę z logiem Muse, poczułam przypływ adrenaliny.

niedziela, 30 czerwca 2013

9.

Dzień przed koncertem spakowałam dzieci i zawiozłam do dziadków. Tak się cieszyły, że nawet mi nie pomachały, kiedy wychodziłam. Emily siedziała już u babci na kolanach, opowiadając o lekcjach tańca i nowej kolekcji kucyków, a Luke chwalił się dziadkowi swoim nowym telefonem komórkowym.
Nareszcie! Dwa tygodnie ciszy i spokoju! Naprawdę bardzo kocham swoje dzieci, ale , jak każda matka, potrzebuję czasem przerwy. Wiedziałam, że są pod dobrą opieką, więc teraz mogłam się skupić na sobie. Spakowałam do plecaka dżinsy i dwie koszulki - jedną z Muse, zakupioną specjalnie na koncert,i parę innych rzeczy, sprawdziłam bilety i dokumenty. Potem wzięłam długą odprężającą kąpiel. Zadzwoniłam do Ann, umówiłyśmy się na spotkanie przy dworcu kolejowym. Postanowiłyśmy pójść na całość i jechać pociągiem. W czasie takiej podróży wiele może się wydarzyć ;) Sprawdziłam jeszcze pocztę. O, coś od Jamesa. Czyżby chciał odwołać spotkanie? Nie, pytał tylko, jaka jest moja ulubiona piosenka Muse. Co prawda uwielbiam prawie wszystkie, ale bez wahania wpisałam "Citizen Erased". Włączyłam komputer, jeszcze raz przeszłam po mieszkaniu, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku, i mogłam wychodzić.
Kiedy odnalazłyśmy swoje miejsca w przedziale, okazało się, że jadą z nami jeszcze cztery osoby - trzy dziewczyny i jeden chłopak, wszyscy mniej więcej przed dwudziestką. Oczywiście jechali na koncert, co było widać na pierwszy rzut oka - ubrani w dżinsy i koszulki z logiem zespołu. Razem z Ann wyglądałyśmy podobnie - dżinsy i koszulki z rockowymi nadrukami, więc nasi współpasażerowie od razu zaczęli nas wypytywać o cel podróży. Gdy go poznali, rozgadaliśmy się na dobre. Po jakiejś godzinie jazdy zaczęli wyjmować ukryte w bagażach puszki z piwem, na co Ann uśmiechnęła się tajemniczo i również sięgnęła do plecaka. No tak, na nią można zawsze liczyć ;) Wręczyła mi ze śmiechem puszkę. Chłopak wyjął odtwarzacz MP3 i włączył muzykę. Pierwsze tony "Undisclosed Desires" zamieniły dotychczasową wesołą pogawędkę w grupowe karaoke. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz się tak dobrze bawiłam.
Parę godzin i kilka zgrzewek piwa później dojechaliśmy na miejsce. Trochę czasu zajęło nam opuszczenie pociągu (dziwnym trafem nikt nie mógł się połapać, który bagaż do kogo należy), na peronie pożegnałyśmy się z nowymi znajomymi. Udałyśmy się do najbliższego baru, by uzupełnić zapas kofeiny. Była czwarta nad ranem, a koncert dopiero o dwudziestej, jakoś trzeba przetrzymać ten dzień. Postanowiłyśmy pójść do pobliskiego parku. Na szczęście temperatura była w miarę wysoka jak na taki wczesny poranek. Położyłyśmy się na trawie, z plecakami pod głową. Po paru minutach obie smacznie spałyśmy. Kurczę, głupiejemy na starość! Nawet w czasach młodzieńczego buntu nie zdarzyło mi się spać w parku na trawniku...

niedziela, 23 czerwca 2013

8.

"Pisałaś mi jakiś czas temu, że wybierasz się z Ann na koncert Muse. Jeśli to nadal aktualne, mam dla was propozycję. Tak się składa, że ja z resztą ekipy też tam będę, więc może spotkamy się po koncercie? Co wy na to?"

Wgapiałam się bezmyślnie w monitor, zastanawiając się, czy dobrze zrozumiałam. Przeczytałam wiadomość od Jamesa jeszcze raz. Kurczę, on naprawdę proponował spotkanie ! O co mu chodzi? Ann stwierdziła, że nie ma się nad czym zastanawiać ( chyba zmieniła zdanie co do internetu hihi). Przecież nie chodzi mu o randkę, bo nie proponowałby spotkania w trójkę. Po prostu będzie tam, gdzie my, więc dlaczego nie wykorzystać sytuacji i nie poznać go naprawdę? Miałam mętlik w głowie. Trochę to abstrakcyjne, patrzeć nieznajomemu w oczy, jednocześnie znając go, jego myśli, opinie, podejście do różnych spraw. Pisaliśmy ze sobą prawie dwa miesiące, a ja, tyle o nim wiedząc, jednocześnie nie miałam pojęcia, jak tak naprawdę wygląda! Nie odpisałam tego wieczoru.

"Dlaczego nie odpowiadasz? Nie chcesz, byśmy się spotkali? Czuję się trochę zawiedziony."

"Nie, nie o to chodzi. Przepraszam, że się nie odezwałam. Nie chciałam cię urazić. Po prostu zastanawiam się, czy to dobry pomysł. Będę się dziwacznie czuła w takiej sytuacji. Nigdy mi się nie zdarzyło rozmawiać z przyjacielem, zanim go spotkałam. Nie umiem tego do końca wyjaśnić. Nie uważasz, że możemy czuć się skrępowani?"

"Prawdę mówiąc, nie przyszło mi to do głowy. Przeprosiny przyjęte ;)  Cieszę się, że zaliczasz mnie do grona swoich przyjaciół. Jeśli się zdecydujesz, obiecuję zrobić wszystko, abyś w moim towarzystwie nie czuła się skrępowana. Ann także. Z chęcią ją poznam. Poza tym mam dla was małą niespodziankę."

Ech, faceci. Wiedzą, jak podejść kobietę. Specjalnie to napisał, żeby obudzić w nas ciekawość! Pomyślałam o moim życiu, o tym, co powiedział mi Case, i podjęłam decyzję. Co mi tam, raz się żyje. Będę miała co wspominać w przyszłości. W najgorszym przypadku James okaże się podstarzałym playboyem, albo otyłym operatorem kamery, szukającym przygód. Wtedy po prostu się zwiniemy, i tyle. Przynajmniej oderwę myśli od codzienności.
Umówiliśmy się na spotkanie pod hotelem, w którym James miał nocować z resztą ekipy. Kto wie, może dopisze nam szczęście i nawet spotkamy gdzieś chłopaków z Muse, rozdających autografy..?

poniedziałek, 17 czerwca 2013

7.

Wizyta w poradni zakończyła się fiaskiem.  Z początku wszystko było OK, lekarz zadawał pytania każdemu z nas osobno. Potem doszło do konfrontacji. Oboje siedzieliśmy w gabinecie, kiedy doktor przedstawiał nam punkt widzenia współmałżonka. Ja cierpliwie wysłuchałam wywodu o tym, jaka to ze mnie oddana matka, ale niewdzięczna żona. Nie potrafię docenić jego wysiłku i poświęcenia, ciągle tylko narzekam i nic z siebie nie daję, itd, itp. Znałam te żale na pamięć, przywoływał je w każdej kłótni, nie byłam więc zbytnio zaskoczona. Case listy swoich zalet słuchał z uśmiechem, ale gdy lekarz zaczął czytać, co według mnie jest przyczyną rozpadu naszego związku, zrobił się czerwony na twarzy. Widziałam, jak zaciska szczęki, tłumiąc gniew. Nie powiedział ani słowa, ale gdy tylko opuściliśmy gabinet, spojrzał na mnie z wściekłością i bez słowa wsiadł do samochodu i odjechał. Westchnęłam tylko z rezygnacją, rozglądając się za przystankiem autobusowym. Cóż, nie każdy potrafi przyjąć krytykę pod swoim adresem. Dobrze przynajmniej, że nie zrobił sceny w gabinecie...
 
Wieczorem opisałam całe zajście Jamesowi. Odpisał, że powinnam dać Case'owi czas, żeby to wszystko przeanalizował. W porządku, mogę czekać. Nigdzie mi się nie spieszy.
 
Rzeczywiście, kilka dni później zatelefonował do mnie z prośbą o spotkanie. Gdybym wiedziała, co ma zamiar mi wyznać, nie poszłabym.  Ale teraz już za późno. Nie mogę cofnąć czasu i wymazać z pamięci faktu, że mój mąż miał romans z inną kobietą.

niedziela, 9 czerwca 2013

6.

Uzależniłam się. Nie, nie od używek. Uzależniłam się od internetu. A właściwie od e-maili od Jamesa. Co wieczór sprawdzam skrzynkę, co wieczór odbieram od niego wiadomość, co wieczór wysyłam kolejną. Czasem piszemy o błahostkach, o tym, co akurat przyjdzie nam do głowy, ale często też zdarza nam się poruszyć poważniejsze tematy. Zwierzamy się  ze swoich problemów i doradzamy nawzajem, jak je można rozwiązać.
Ostatnio James naśmiewał się trochę z mojego entuzjazmu, kiedy napisałam mu, jak bardzo nie mogę się doczekać koncertu Muse. Napisał, że zachowuję się jak nastolatka. Może i miał trochę racji. W tym wieku nie powinnam się tak ekscytować jakimś występem zespołu. Co z tego, kiedy to nie jest jakiś tam zespół. To MUSE. Spodziewamy się z Ann show z prawdziwego zdarzenia. Nie na darmo są nagradzani za swoje wyczyny na scenie, prawda? Jeszcze tylko dwa tygodnie...

Zaskoczył mnie telefon od Case'a, mojego męża. Pierwszy raz nie chciał rozmawiać z dziećmi, tylko ze mną. Od naszej ostatniej "dyskusji" minęło prawie pięć miesięcy. Zaproponował spotkanie. Z początku wahałam się, ale w końcu zgodziłam na rozmowę. Pojawił się następnego dnia, żądając wyjaśnień. Tak, żądając. Dowiedział się od Emily, że często wychodzę wieczorami. Powiedziałam mu, że to nie jego sprawa, co robię, skoro postanowił porzucić mnie i dzieci. Przecież nie muszę mu się tłumaczyć z tego, że raz w tygodniu wyrywamy się z Ann do pobliskiego pubu na piwko, żeby choć przez chwilę przebywać wśród ludzi. Czyżby obudziła się w nim zazdrość?
Już chciałam zakończyć to spotkanie, nie miałam ochoty na kolejną kłótnię, kiedy złapał mnie za rękę i powiedział, że tęskni za mną i dziećmi. Uświadomiłam sobie, jak bardzo mi brakuje czasów, kiedy potrafił być miły, czuły i opiekuńczy. Codzienne budzenie się w pustym łóżku też nie wzbudzało mojego entuzjazmu. W końcu kochałam go, żyliśmy ze sobą dziesięć lat. Zaproponowałam mu spotkanie w poradni małżeńskiej. O dziwo, zgodził się (do tej pory nie chciał nawet słyszeć o podobnych instytucjach ) . Może rzeczywiście przemyślał sobie parę spraw? No cóż, przekonamy się.

niedziela, 2 czerwca 2013

5.

" Całkiem niezła kolekcja :) i bardzo interesująca. Przyznam szczerze, że moja lista jest w dużej mierze zbliżona do twojej. Ciekawa kombinacja klasyki, rocka i new prog. Sam pracuję w branży muzycznej, spotykam się na co dzień z różnymi ludźmi, zwłaszcza muzykami. A z Muse ostatnio bardzo często pracuję. Zdaje się, że niedługo wyruszają w trasę koncertową. Choć jestem nieco zdziwiony, fanki tego zespołu to raczej piszczące nastolatki, zachwycone "Zmierzchem". "

" Nie słucham tego, co jest modne i na topie. Słucham ich nie ze względu na kinowe przeboje. Po prostu uwielbiam to połączenie gitary, rocka i klasyki fortepianu. Podziwiam pana Bellamy za talent, serce, które wkłada w swoje utwory, energię, którą potrafi przekazać tysiącom ludzi na każdym koncercie. Wybieram się z przyjaciółką na jeden, właśnie po to, by poczuć ten klimat. A swoją drogą - trochę Ci zazdroszczę - współpracować z Muse. To musi być niesamowite przeżycie. Zdarzyło Ci się może usłyszeć ich granie na żywo, ale nie na koncercie, tylko tak spokojnie, w studiu na przykład? Hah, wiele bym dała za takie doświadczenie."

" Owszem, zdarza mi się dość często słyszeć ich przy pracy, na przykład kiedy nagrywają nowe kawałki na płytę. Rzeczywiście ciekawe doświadczenie. Naprawdę wybierasz się na koncert? Ale chyba nie jesteś jedną z tych psychofanek, które tylko czekają na okazję, żeby zdobyć autograf na staniku?"

" Nie mam w zwyczaju zbierania podpisów na bieliźnie czy innej części garderoby. Przyznaję, że z chęcią bym ich spotkała, ale nie po to, żeby zdobyć autograf, pukiel włosów czy też jeszcze co innego. Chciałabym z nimi porozmawiać. Podziękować za to, że w ogóle są, że tworzą wspaniałą muzykę, która pomogła mi przebrnąć przez trudne chwile w życiu. No i może wypić piwo z Chrisem ;) "

Z niecierpliwością zaczęłam wyczekiwać wieczorów. Nasza korespondencja stała się zadziwiająco regularna. Każdego wieczoru, kiedy dzieci już spały, z zadowoleniem włączałam komputer, wiedząc, że znajdę kolejny mail od Bonda. Z początku myślałam, że to jakiś znudzony podstarzały gość, który szuka podniety, zaczepiając małolaty  sieci, z czasem jednak doszłam do wniosku, że to inteligentny facet. No, może trochę samotny, skoro nie ma z kim pogadać wieczorem. Po miesiącu wiedziałam już, że ma dziewczynę, ale nie jest do końca pewny, czy to jest TO. Oboje pracują w showbiznesie i tak naprawdę rzadko się spotykają. Ja też opisałam mu swoją obecną sytuację, chociaż Ann stanowczo odradzała mi takie rzeczy. Nie była do końca przekonana do takich internetowych znajomości. Nie wiem, co widziała w tym złego. Przecież nie umawiałam się z nim na randkę, nawet nie flirtowaliśmy. Po prostu oboje potrzebowaliśmy kogoś, komu można się zwierzyć, pogadać bez żadnych zobowiązań. Tak, wiem, przecież mam Ann, ona zawsze mnie wysłucha i doradzi. Ale przez naszą długoletnią przyjaźń  jej spojrzenie na pewne sprawy nie zawsze jest obiektywne. Poza tym, miło jest poznać męski punkt widzenia.

niedziela, 26 maja 2013

4.

Odebrałam kolejną wiadomość od tajemniczego fana Jamesa Bonda: "Co porabiasz?". Nie ma co, rozmowny facet. Więc odpisałam, że słucham muzyki, bo akurat to robiłam w tamtej chwili. "Jakiej?" przyszło kolejnego wieczoru. Poszła odpowiedź :"Dobrej". Zaczęła bawić mnie ta dziwna konwersacja. Następne pytanie było już nieco dłuższe.
"To pojęcie względne. Ja też lubię dobrą muzykę, ale prawdopodobnie nie jest ona ani trochę zbliżona do tego, czego Ty słuchasz. Możesz więc odpowiedzieć bardziej szczegółowo?"
Uśmiechnęłam się do siebie i pomyślałam - czemu nie? Skoro tego chce...
" To, czego akurat słucham, jest zależne od mojego nastroju. W tej chwili w moim odtwarzaczu znajduje się płyta Limp Bizkit, której słuchałam dla odprężenia. Kiedy jestem zadowolona, słucham Linkin Park. Kiedy jestem zdenerwowana, wolę Mike'a Oldfielda.Kiedy jestem zmęczona, w tle słychać Erę, Enigmę i podobne klimaty, nawet Chopina czy Debussy'ego. A w każdym nastroju mogę słuchać Muse. Nie pogardzę też Rammsteinem czy Rage Against The Machine. Metallica, Jean Michel Jarre, Evanescence. Poza tym mam na dysku kilkaset piosenek różnych wykonawców, które też lubię posłuchać. Jak już wspominałam, wszystko zależy od mojego samopoczucia w danej chwili."
Tak, wiem, rozpisałam się trochę. Co tam, najwyżej mi nie odpisze i tyle. Muszę zajrzeć do dzieci.

niedziela, 19 maja 2013

3.

Internet - cudowny wynalazek! Nie doceniałam go do tej pory. Ale może zacznę od początku. Tego pamiętnego wieczoru urodzinowego wpadłyśmy z Ann na jeszcze jeden pomysł. Mianowicie, żeby odszukać naszych starych szkolnych znajomych. Z większością z nich straciłyśmy kontakt tuż po ukończeniu nauki i byłyśmy ciekawe, co też u nich słychać. Założyłyśmy wiec konta na wszystkich możliwych portalach społecznościowych ( nie powiem, zajęło nam to pół nocy )i wyszukiwałyśmy znajome nazwiska. Okazało się to niełatwym zadaniem, gdyż 90% zalogowanych tam ludzi używa nicków. W sumie udało nam się zlokalizować trzy koleżanki i jednego kolegę. Kolega mieszkał w innym kraju, a z koleżankami umówiłyśmy się na spotkanie przy kawie. Niewiele, ale na początek dobre i to, prawda?
Po kilku dniach zresztą zaczęli się do nas odzywać zupełnie nieznajomi ludzie. Przysyłali zaproszenia, krótkie wiadomości. Z początku mnie to dziwiło, dopiero po jakimś czasie się dowiedziałam, że robią to po to, by mieć jak największą liczbę znajomych i komentarzy. Taka dziecinada. Przestałam odpowiadać na takie e-maile.
Spotkanie z koleżankami wypadło nieciekawie. Kiedyś mogłyśmy przegadać całe godziny, teraz okazało się, że niewiele mamy wspólnych tematów. Ja i Ann byłyśmy typowymi "kurami domowymi" - praca w sklepie, dzieci, dom. One - kariera zawodowa, znajomość odpowiednich ludzi, wysokość zarobków. Wymówiłyśmy się po godzinie pilnymi sprawami  i tyle nas widziały.
W dwa tygodnie po urodzinach dostałam wiadomość, która mnie zaintrygowała. Jedno słowo : "Cześć". I nic więcej.  Spojrzałam na nadawcę - mjamesb. Któż to? Wielbiciel Bonda? Z ciekawości zajrzałam na profil. Żadnych zdjęć, kilkoro znajomych ( niestety, żadnego nie kojarzyłam ) , mężczyzna, orientacja hetero, w sieci dla nowych znajomości. Niewiele informacji. Czego może ode mnie chcieć? Odpisałam. "Cześć".

niedziela, 12 maja 2013

2.




Dziś wpadła do mnie moja najlepsza przyjaciółka, Ann. Dosłownie wpadła, bo jej wizyty przypominają bardziej przejście trąby powietrznej aniżeli herbatkę w dystyngowanym towarzystwie :) Zatem wpadła, z butelką czerwonego wina, przypominając mi tym samym, że 29 lat temu pojawiłam się na tym świecie. Jak miło. Prawie trzydziestka na karku, dwoje dzieci jako dorobek życiowy i żadnych perspektyw na przyszłość. Ann oczywiście nie słuchała moich lamentów, tylko od razu przeszła do sedna sprawy. To znaczy wyciągnęła dwa kieliszki i otworzyła butelkę ( ta kobieta zawsze wie, co zrobić, żeby mnie podejść ). Zagoniłam dzieci do łóżek, wrzuciłam płytę Muse do odtwarzacza i usiadłyśmy we dwie na sofie w salonie. Jej obecność i Matt śpiewający " Citizen Erased"  od razu poprawiły mi humor. O tak, głos pana Bellamy zawsze działał na mnie pobudzająco... Dobrze, że jutro sobota, nie będę musiała wcześnie wstawać.
Wino, choć słodkie, było dość mocne i po trzecim kieliszku poczułam błogie odprężenie. Zrelaksowałam się do tego stopnia, że Ann udało się mnie nawet namówić na wspólną eskapadę. Koncert. Oczywiście Muse. Obie  uwielbiamy ich muzykę. Pierwszy raz mają zagrać w naszym kraju, więc nie możemy przepuścić takiej okazji. Szybko ustaliłyśmy plan działania. Dzieci pojadą na wakacje do dziadków, ona swoje podrzuci siostrze i możemy jechać. Przynajmniej mam teraz na co czekać kolejne trzy miesiące. Zadziwiające, jak zmienia się punkt widzenia człowieka po butelce wina...

niedziela, 5 maja 2013

1.


Oto ja, Kate. Dwudziestoośmioletnia matka dwójki dzieci. Blondynka, brązowe oczy, figura, której zazdroszczą mi koleżanki. Mężatka w stanie separacji. Co ze mną jest nie tak? Dlaczego nie jestem w stanie uszczęśliwić człowieka, któremu przysięgałam miłość aż po grób?
Od dwóch miesięcy zadaje sobie te pytania. I nadal nie znalazłam odpowiedzi. Dziś czytałam bajkę o Kopciuszku mojej sześcioletniej córeczce, Emily. Kiedy już pocałowałam ją na dobranoc i zgasiłam światło, przez głowę przeleciała mi pewna myśl. Żeby tak w moim życiu pojawiła się dobra wróżka i rozwiązała wszystkie problemy jednym machnięciem różdżki...
Zajrzałam jeszcze do pokoju syna i poleciłam mu zgasić światło za pół godziny. Mruknął coś tylko niewyraźnie, nawet nie podnosząc głowy znad komiksu. Luke, mój dziewięcioletni pierworodny. Tak bardzo podobny do ojca. Z wyglądu, bo charaktery mieli zupełnie różne. Może dlatego nigdy się nie mogli ze sobą dogadać. Nawet teraz, kiedy ojciec wyjechał za granicę i kontaktował się z nimi dwa razy w tygodniu, nie rozmawiali ze sobą zbyt długo. Luke na zdawkowe pytania o szkołę i kolegów odpowiadał równie zdawkowo. Co innego Emily. Zawsze była oczkiem w głowie tatusia i mogła opowiadać mu godzinami o tym, co robiła, a on zawsze z uśmiechem słuchał jej paplaniny. Nie rozumiem, jak można tak różnie traktować swoje własne dzieci. To był jeden z powodów naszych kłótni. Potem dochodziły kolejne - wzajemne pretensje, oskarżenia... Podobno większość małżeństw przez to przechodzi. Większość też nie wytrzymuje takiej próby. Zobaczymy.
Spojrzałam na zegar. 21. Wreszcie chwila oddechu. Po całym dniu na trasie szkoła - praca - sklep - szkoła - dom czułam się wypompowana. A jutro od nowa to samo. Z jednej strony to dobrze. Kiedy jestem zmęczona, nie zadręczam się wieczorami  myśleniem, co by było, gdyby...

niedziela, 28 kwietnia 2013

Prolog



- Dziękuję ci za te dziesięć lat. Najgorszych lat mojego życia!
- Proszę cię, wyjdź.
- Nie, nie wyjdę, dopóki nie skończę!
- Myślę, że już dość powiedziałeś.
- Dobrze, w takim razie wychodzę. I nie wiem, kiedy wrócę. Może wcale. Nie dzwoń do mnie! – chwycił kurtkę i wybiegł.
- Nie będę – powiedziałam cicho, ale drzwi już się zatrzasnęły. Zostałam sama. Odwróciłam się do stołu, by sprzątnąć pozostałości po kolacji. Wyjątkowej kolacji. Łzy stanęły mi w oczach, kiedy spojrzałam na zapalone świece, starannie ułożone serwetki, stygnące potrawy na półmiskach. Usiadłam na krześle, niedawno zajmowanym przez człowieka, który właśnie wyszedł z wielkim hukiem. Mój mąż. Dziś obchodziliśmy 10. rocznicę ślubu.
Ostatnimi czasy większość naszych rozmów kończyła się w podobny sposób. Miałam nadzieję, że może dziś uda nam się spokojnie porozmawiać, wyjaśnić, spróbować od nowa… Ech, nadzieja…
W końcu otarłam serwetką mokre policzki i wzięłam się za sprzątanie. Zapaliłam światło, zdmuchnęłam świece. Zebrałam brudne talerze i zaniosłam do zlewu. Półmiski wstawiłam do lodówki. Jutro odgrzeję dzieciom, jeśli będą chciały.





Witam. Nie jest to nowe opowiadanie, po prostu przenoszę ze starego bloga, na którym się pogubiłam po zmianach interfejsu. Tych, którzy go jednak nie znają, zapraszam do lektury :)