niedziela, 3 listopada 2013

Epilog

Dziś miałam wspaniały dzień. Pojechaliśmy z Casem i dziećmi nad morze. Dzieci śmiały się i dokazywały w piasku. Zwłaszcza Jamie, który pierwszy raz w życiu widział plażę. Tak, mały James, niedawno skończył dwa latka. Imię dostał na pamiątkę mojej internetowej znajomości, która, o dziwo, trwa do tej pory. Regularnie piszemy do siebie. Najczęściej o sprawach codziennych, małych problemach czy decyzjach, które musimy podejmować. Czasem Matt wspomni coś o pracy czy planach na kolejną trasę koncertową. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że mogę żyć bez tej przyjaźni. Case nie zawsze jest z tego zadowolony, ale co tam. Odrobina zazdrości jeszcze nikomu nie zaszkodziła, prawda?
Między nami jakoś się w końcu ułożyło. Co prawda nie jest bajkowo i sielankowo jak na reklamach czekoladek, ale nauczyliśmy się w końcu oboje, jak obchodzić się z partnerem. Nie kłócimy się tak często, jak kiedyś, no i same spory nie przypominają tych sprzed lat. Poznaliśmy znaczenie słowa kompromis.
Dzieci rosną. Luke chce być już traktowany jak nastolatek, na szczęście "młodzieńczy bunt" w jego przypadku przebiega dość łagodnie. Po prostu zamyka się czasem w swoim pokoju i nie pozwala nikomu wchodzić. Emily wyrosła już z kucyków, teraz przechodzi fazę fascynacji lalkami Barbie. Godzinami potrafi rozprawiać o lalkach koleżanek, ich garderobie i akcesoriach, i oczywiście porównywać ze swoim "dobytkiem".
A Jamie... On jest naszym słoneczkiem, oczkiem w głowie całej rodziny. Zawsze uśmiechnięty, swoją twarzą aniołka podbija serca przechodniów na ulicy, a dziadkowie rozpieszczają go do granic możliwości. Luke wprost przepada za młodszym braciszkiem, często przesiadują razem w pokoju, gdzie oglądają książki z obrazkami lub Jamie zafascynowany słucha opowieści brata o kosmosie i planetach. Nawet Emily go pokochała, choć na początku była zazdrosna o uwagę, jaką poświęcali mu wszyscy.
A ja z czułością patrzę w błękitne jak niebo oczy Jamiego, tak bardzo podobne do tych, które trzy lata temu ujrzałam na pewnym balkonie...

piątek, 18 października 2013

18.

Wczoraj na randce (tak, tak, mój mąż zaprosił mnie na randkę!) postanowiliśmy, że damy sobie jeszcze jedną szansę. Wyjaśniliśmy sobie wszystko, tym razem bez krzyków i oskarżeń. Nie obyło się bez łez (nie tylko moich), ale obiecaliśmy sobie nawzajem różne rzeczy. Teraz tylko wystarczy pilnować postanowień...
Kolacja skończyła się oczywiście w łóżku. Ach, co to była za noc! A przed nami jeszcze cały tydzień bez dzieci ;)
Zajrzałam dziś na pocztę i jakież było moje zdziwienie, kiedy w odebranych ujrzałam cztery wiadomości od Jamesa! A, no tak, od Matta raczej. Pytał, czy bezpiecznie dotarłyśmy do domu, czy sytuacja z Casem się wyjaśniła, czy obraziłam się na niego, że nie odpowiadam... Odpisałam, że obie z Ann jesteśmy całe i zdrowe, opisałam przebieg rozmowy z mężem, przeprosiłam za to, że nie odezwałam się wcześniej. Dziwnie się czułam, pisząc o takich sprawach ze świadomością, kto to przeczyta. Wolałam myśleć o nim jako o Jamesie, moim internetowym przyjacielu. Cały ten weekend, mimo iż udokumentowany na zdjęciach, wydawał mi się abstrakcją, snem po prostu. Łatwiej mi było pisać do Bonda niż do Bellamy'ego... Kiedy kończyłam pisanie, przez ramię zajrzał mi Case. Opowiedziałam mu więc o mojej przygodzie. Z początku był trochę zazdrosny, potem nie chciał mi wierzyć, mimo, że pokazałam mu fotografie z zespołem, a kiedy doszłam do wielkiej hotelowej popijawy, śmiał się głośno, zgadując, że kaca musiałam mieć strasznego...
Dzieci są zdrowe, mąż kochany prawie jak przed ślubem.. Czego chcieć więcej od życia?

piątek, 11 października 2013

17.

Za wyjątkiem kaca czułam się świetnie w towarzystwie Muse. Całej trójki, bo Chris dołączył do nas po lunchu. Nawet był na tyle miły, że przygotował dla mnie i Ann jakiś specyfik na poprawienie samopoczucia. Rzeczywiście zadziałał, ale wolę nie wiedzieć, co tam było. Matt zagrał kilka piosenek na akustyku przytarganym w nocy przez Doma. W takiej wersji "Cave" i "Sing For Absolution" brzmiały niesamowicie. Żałowałam, że mój aparat nie ma funkcji nagrywania...
Niestety, czas płynął nieubłaganie, w końcu musieliśmy się rozstać. Chłopaków czekał kolejny koncert, na nas czekały obowiązki w domu. Ciężko było wrócić na ziemię. Cała trójka wyściskała nas serdecznie i podziękowała za wspólnie spędzony czas (oni chyba żartują, to my im dziękujemy!). Z plecakami przewieszonymi przez jedno ramię powędrowałyśmy na dworzec. Znowu czekała nas długa podróż, tym razem w nudnym towarzystwie brzuchatego biznesmena w gajerku i dwóch kobiet, które określiłabym jako "stare próchno", zajętych wyłącznie obmawianiem wszystkich wspólnych znajomych. Wyjęłam aparat i przejrzałyśmy zdjęcia, wspominając ubiegłą noc i chichocząc jak nastolatki. Miałyśmy nawet parę fotek z apartamentowej imprezy (!). Były bardzo - hmm - interesujące, postanowiłyśmy jednak nie rozpowszechniać ich w internecie. Niech mają chłopaki choć trochę prywatności. Po dwóch godzinach zmorzył nas sen i spałyśmy prawie do samego końca podróży.
W domu przypomniałam sobie, że obiecałam skontaktować się z Casem, musiałam też zadzwonić do dzieci. No tak, trzeba skończyć z bujaniem w obłokach i powrócić do szarej rzeczywistości. Dzieci były zachwycone wakacjami, przekrzykiwały się wręcz w zasypywaniu mnie informacjami o atrakcjach przygotowanych przez dziadków. Rozmowa z mężem już nie była taka wesoła. Przepraszał mnie i błagał o wybaczenie. Zgodziłam się na spotkanie następnego dnia. Takich rzeczy wolę nie załatwiać przez telefon.

sobota, 5 października 2013

16.

Jakiś okropnie denerwujący dźwięk wdzierał mi się do mózgu. Obudziłam się w nieznanym pomieszczeniu. Głowa mi pękała. Usiadłam powoli, zastanawiając się, gdzie jestem. Rozpoznałam w końcu ten drażniący dźwięk - to było chrapanie. Jego źródło leżało na podłodze obok łóżka, zawinięte w kołdrę jak naleśnik. Kto to może być? Te ciemne włosy z pewnością nie należały do Case'a...
Zakryłam ręką usta, tłumiąc dźwięk, jaki wydałam uświadomiwszy sobie, kim jest zwinięty w rulonik facet. Przypomniało mi się wszystko. Hmm, wszystko..? Na pewno umknęła mi ta część wieczoru, w której trafiłam do sypialni Matta. Na szczęście okazał się dżentelmenem, skoro tak bohatersko odstąpił mi łóżko. Szkoda tylko, że kołdrą się nie podzielił. Było mi zimno. Ogromnie zaskoczył mnie fakt, że miałam na sobie tylko i wyłącznie koszulkę, i to w dodatku nie swoją. Postanowiłam nie zastanawiać się na razie nad tą sprawą. Może wcale nie chcę wiedzieć..?
Cichutko wyszłam z zaśmieconej sypialni, po drodze zbierając leżące na podłodze części mojej (i nie tylko mojej) garderoby. Salon wyglądał jeszcze gorzej - wszędzie leżały puste butelki, ciuchy (czemu wszędzie jest pełno ciuchów?) i brudne szklanki. Jezu, co tu się działo?! Znalazłam swój plecak, zlokalizowałam łazienkę i poszłam doprowadzić się do porządku. Po prysznicu poczułam się lepiej. Pulsowanie w głowie zmniejszyło się do znośnego poziomu. Odświeżona i ubrana, tym razem we własne ciuchy, wróciłam do salonu, gdzie zastałam Dominika w bokserkach, koszulce i z czystymi ubraniami w ręku. Podczas gdy on korzystał z łazienki, ja zabrałam się za ogarnianie tego chlewu. Właśnie zbierałam ubrania na jedną stertę, kiedy z sypialni wyłonił się Bellamy z propozycją śniadania. A raczej obiadu, bo było już po południu. Zanim wszyscy się ogarnęli (łącznie z Ann, która dziwnym trafem znalazła się w sypialni Doma), minęła piętnasta. Podczas lunchu próbowaliśmy zrekonstruować wydarzenia minionej nocy. Pamiętałam, że wyszliśmy z Mattem zapalić na balkon, a Tom poczęstował nas kolejnymi kolorowymi drinkami. Nie wiem, ile wlałam w siebie alkoholu, ale wtedy urwał mi się film. Dominic wyznał, że poszli z Ann poszukać któregoś z techników i wydębili od niego jedną z gitar akustycznych Bellsa. Mieli zamiar wymusić na nim mini koncert życzeń, ale po powrocie okazało się, że wszyscy abonenci są czasowo niedostępni. Tom ledwo doczłapał do swojego pokoju,  ja przysypiałam na sofie a Matt zniknął w łazience. Poszli więc za moim przykładem spać. Gitarzysta przypomniał sobie, że jeszcze zanosił mnie do łóżka. Współczułam im. Nie dość, że wyczerpani po koncercie, to jeszcze impreza i spanie na podłodze... Postanowiłam przemilczeć kwestię męskiej koszulki, w której się obudziłam.

wtorek, 1 października 2013

15.

Byłam tak wściekła, że wcale się nie odzywałam. Bellamy chyba to wyczuł, bo usiadł obok mnie na krawężniku i zalał potokiem słów. Mówił nieprzerwanie około dziesięciu minut. Po wysłuchaniu jego argumentów doszłam do wniosku, że właściwie ma rację. No bo czy uwierzyłabym mu, gdyby napisał w mailu, że on to ON? Wysłałabym go do czubków i przestała odpowiadać na wiadomości. A on tak polubił nasze rozmowy..(Hmm, naprawdę?)
Kiedy do tego spojrzał na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami... Zmiękłam jak masło i wybaczyłam mu to małe oszustwo. Kurczę, w końcu jak mogłam się gniewać na swojego idola?! Gdyby mi dzień wcześniej ktoś powiedział, że będę rozmawiać, ba, nawet pić piwo z Muse i obrażać się na Bellsa, postukałabym się w czoło. Matt tak się ucieszył, że mu wybaczyłam, że zarzucił mi rękę  na ramiona i pociągnął z powrotem do klubu. Zauważyłam, że podczas naszej nieobecności towarzystwo wyraźnie poweselało. Ann widząc mnie z ręką Bellsa na ramionach, mrugnęła tylko z uśmiechem i wróciła do dyskusji z Domem. O co jej chodziło..?
Kiedy na stoliku zaczęło robić się ciasno od opróżnionych kufli, chłopacy uznali , że pora się zbierać. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że na dworze już zaczęło się  robić jasno. Zerknęłam na zegarek - minęła czwarta. Ale to jeszcze nie był koniec wieczoru. Tuż przed hotelem Dominic stwierdził, że jeszcze chętnie by się czegoś napił i zaprosił nas do środka. Co prawda szumiało mi w głowie po kilku piwach, ale się zgodziłam. Alkohol ma na mnie dziwny wpływ... Chris i Morgan podziękowali za zaproszenie i poszli do swoich pokojów. Reszta wpakowała się do apartamentu Matta i Doma (swoją drogą czy to nie dziwne, że mieszkają razem?), gdzie natychmiast zostały zamówione najprzeróżniejsze trunki. Dominic wyjął swojego iPhone'a i włączył muzykę. Rozpoznałam Justice. Porwał Ann z sofy i ze śmiechem zaczęli wywijać na kawałku wolnej przestrzeni. Spojrzałam na Matta i przecząco pokręciłam głową, nie na wiele się to jednak zdało, bo po chwili wygłupialiśmy się obok pierwszej pary. Zmęczenie jednak wzięło nad nami górę i po kilkunastu minutach padliśmy zdyszani na kanapę. Łapczywie opróżniliśmy szklanki przygotowane przez Toma. Poczułam chęć na papierosa, znowu musiałam skorzystać z uprzejmości Doma. Rzucił na stół otwartą paczkę i powiedział, że możemy się częstować. Sam szepnął Ann coś na ucho i po chwili oboje wyszli na korytarz. Trochę mnie to zdziwiło, nie powiem, ale nic nie mówiłam. Jutro ją o wszystko wypytam. Wypiliśmy jeszcze po jednym drinku i wyszłam na balkon z paczką papierosów. Po chwili dołączył do mnie Matt. Było już właściwie całkiem jasno, więc kiedy stanął obok mnie, wyciągając mi z paczki fajkę, dopiero wtedy zobaczyłam jak błękitne są jego oczy.

poniedziałek, 23 września 2013

14.

Po obowiązkowych fotkach i autografach na biletach z koncertu, Bellamy rzucił hasło : "No to idziemy", więc zaczęłyśmy się żegnać. Dominic spojrzał na nas za zdziwieniem, a Matt wyjaśnił, że miał na myśli wszystkich, z nami włącznie. Czy tej nocy coś jeszcze mnie zaskoczy..?
Cholera, co tu zrobić?! Muse zaprasza nas na wieczorny wypad na miasto, a ja muszę odmówić!!!
Zaczęłam mówić Ann, żeby z nimi poszła, przecież nie może stracić takiej okazji, a ja zostanę, ale Matt przerwał mi stwierdzeniem, że James do nas dołączy. Zdziwienie skutecznie zamknęło mi usta. Wtedy przyszła myśl - to Oni są tą niespodzianką, którą Bond nam obiecał! Bells pokiwał głową z uśmiechem. Ach, ten jego uśmiech... Nie, nie wolno mi o tym myśleć.
Byłam pewna podziwu dla mojego internetowego przyjaciela. Jak mu się udało namówić zespół na coś takiego?! Muszę mu podziękować, jak już się zjawi.
Ruszyłyśmy z chłopakami we wskazanym przez Toma kierunku. Ann szepnęła, żebym ją uszczypnęła, bo nie wierzy w to, co się dzieje. Zaśmiałam się cicho, bo miałam ochotę poprosić ją o to samo! Po kilkunastu metrach cała grupa zatrzymała się przed jakimś klubem. W środku było całkiem przyjemnie. Ludzie siedzieli na czerwonych wygodnych kanapach, rozproszone światło tworzyło specyficzny klimat. Muzyka była dość głośna, by parę osób bujało się po parkiecie, ale nie zagłuszała rozmowy. Zajęliśmy miejsca przy dużym okrągłym stoliku, Chris i Tom podeszli do baru. Kiedy na stole pojawiły się kufle z piwem, zaczęła się rozmowa. Dominic i Matthew wypytywali nas o wrażenia z koncertu, reszta zajęła się dyskusją na temat technicznych zagadnień następnego występu zespołu. Matt zaskoczył mnie całkowicie, pytając, czy podobała mi się jego dzisiejsza improwizacja do "Citizen Erased". Otworzyłam usta do odpowiedzi, ale w tym samym momencie któraś szufladka w moim mózgu wskoczyła na odpowiednie miejsce i nagle wszystko do mnie dotarło. Jak mogłam być taka głupia?! Pokiwałam przecząco głową, mając nadzieję, że to nieprawda. Ann zauważyła, że coś jest nie tak, ale udało mi się tylko wydusić, że muszę zapalić. Dominic poczęstował mnie papierosem, bo sama rzuciłam parę miesięcy temu. Ale w tej sytuacji... czułam się usprawiedliwiona. Wyszłam na zewnątrz razem z przyjaciółką. Usiadłam na krawężniku i zaciągnęłam się dymem. Próbowałam jej wytłumaczyć coś, w co sama do końca nie mogłam uwierzyć. Ale wszystko idealnie do siebie pasowało! Te maile, pytania, dziwne uśmieszki chłopaków... Cholera, nawet dedykacja! "Citizen.." było dedykowane Kate, ale wcale nie Hudson, jak myślałam z początku...I James wcale nie zjawi się za chwilę w klubie, bo on już tam jest! Kurde, żaden James, tylko cholerny Matthew James Bellamy we własnej osobie!!! A ja mu pisałam o problemach z mężem... Miałam ochotę się powiesić. Ann usiadła obok mnie w milczeniu. Bo i co miała powiedzieć?
Nagle z tyłu usłyszałyśmy głos sprawcy tego całego cyrku. Pytał, czy może mi wszystko wyjaśnić. Kiwnęłam głową, a Ann weszła do środka, zostawiając nas samych.
Tej nocy nie zdziwi mnie już kompletnie nic. Nawet latający spodek z Zetasami lądującymi tuz przed nosem...

wtorek, 3 września 2013

13.

Po ostatnich dźwiękach "Plug In Baby" chłopacy zeszli ze sceny, żegnani niesamowitymi owacjami. Powoli zaczynało do mnie docierać, że tłum przyciska mnie do barierek tak mocno, iż ledwo oddycham. Było mi gorąco jak w saunie, ale czułam się tak rozbudzona, jakbym wypiła co najmniej trzy litry jakiegoś dopalacza. Ann stała obok, również spocona, ale i zarumieniona ze szczęścia, a oczy jej błyszczały. Dopchałyśmy się jakoś do wyjścia. Spojrzałam na zegarek. Miałyśmy niecałą godzinę na to, żeby zabrać z dworca nasze plecaki, doprowadzić się do porządku i dotrzeć do hotelu na spotkanie z Bondem. Udało nam się szybko złapać taksówkę i wkrótce, przebrane i odświeżone w dworcowej toalecie (na szczęście czystej), szłyśmy sobie spacerkiem w kierunku miejsca spotkania, sącząc piwo z puszek. Dotarłyśmy do hotelu, siadłyśmy na jednej z ławeczek przed wejściem i ponownie przeżywałyśmy występ Mjuzaków. Ann powiedziała, że skoro cała ekipa techników nocuje w tym hotelu, to może i chłopaki z zespołu też. Czy nie byłoby fajnie, gdybyśmy tak ich spotkały i poprosiły o autograf? Roześmiałam się. Pewnie, że byłoby fajnie. Ale limit spełnionych życzeń raczej się nam tej nocy wyczerpał, a wróżka poszła już spać.
Właśnie dopijałam browara, kiedy przyjaciółka szturchnęła mnie w ramię, jednocześnie wydając z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Spojrzałam na nią, ale jej oczy były utkwione w hotelowych drzwiach. A stał przed nimi Tom Kirk! Jasny gwint! Menadżer Muse we własnej osobie! Nerwowo wygrzebałam z plecaka aparat, i czując się trochę onieśmielone ruszyłyśmy w jego stronę. Tom rozglądał się ciekawie dookoła, a kiedy zauważył nas i aparat, uśmiechnął się wesoło. Chyba lubi pozować do zdjęć z fanami..
Przedstawiłyśmy się i poprosiłyśmy o wspólne fotografie. Zgodził się bez problemu. Pstryknęłam mu fotkę z Ann, potem ona mnie i Tomowi. Podziękowałyśmy mu za poświęcenie nam czasu, a on uśmiechnął się jeszcze szerzej i spytał, dlaczego już idziemy, nie chcemy mieć zdjęć z resztą?
Z resztą?!
Obejrzałyśmy się za siebie i zamurowało nas obydwie. Przez rzęsiście oświetlone drzwi wychodziło z hotelu czterech mężczyzn. Chris, Dominic, Matt i Morgan. Pomachali wesoło do Toma, zerknęli na nas i podeszli bliżej. Stałam jak słup soli, mój mózg po prostu przestał funkcjonować. Ann zakryła sobie dłonią otwarte w niemym krzyku usta. Pewnie pomyśleli sobie, że jesteśmy kolejnymi szurniętymi fankami, ale przywitali się z nami miło. Coś tam wydukałam w odpowiedzi, powoli wychodząc z nagłego otępienia.