Oto ja, Kate. Dwudziestoośmioletnia matka dwójki dzieci. Blondynka, brązowe oczy, figura, której zazdroszczą mi koleżanki. Mężatka w stanie separacji. Co ze mną jest nie tak? Dlaczego nie jestem w stanie uszczęśliwić człowieka, któremu przysięgałam miłość aż po grób?
Od dwóch miesięcy zadaje sobie te pytania. I nadal nie znalazłam odpowiedzi. Dziś czytałam bajkę o Kopciuszku mojej sześcioletniej córeczce, Emily. Kiedy już pocałowałam ją na dobranoc i zgasiłam światło, przez głowę przeleciała mi pewna myśl. Żeby tak w moim życiu pojawiła się dobra wróżka i rozwiązała wszystkie problemy jednym machnięciem różdżki...
Zajrzałam jeszcze do pokoju syna i poleciłam mu zgasić światło za pół godziny. Mruknął coś tylko niewyraźnie, nawet nie podnosząc głowy znad komiksu. Luke, mój dziewięcioletni pierworodny. Tak bardzo podobny do ojca. Z wyglądu, bo charaktery mieli zupełnie różne. Może dlatego nigdy się nie mogli ze sobą dogadać. Nawet teraz, kiedy ojciec wyjechał za granicę i kontaktował się z nimi dwa razy w tygodniu, nie rozmawiali ze sobą zbyt długo. Luke na zdawkowe pytania o szkołę i kolegów odpowiadał równie zdawkowo. Co innego Emily. Zawsze była oczkiem w głowie tatusia i mogła opowiadać mu godzinami o tym, co robiła, a on zawsze z uśmiechem słuchał jej paplaniny. Nie rozumiem, jak można tak różnie traktować swoje własne dzieci. To był jeden z powodów naszych kłótni. Potem dochodziły kolejne - wzajemne pretensje, oskarżenia... Podobno większość małżeństw przez to przechodzi. Większość też nie wytrzymuje takiej próby. Zobaczymy.
Spojrzałam na zegar. 21. Wreszcie chwila oddechu. Po całym dniu na trasie szkoła - praca - sklep - szkoła - dom czułam się wypompowana. A jutro od nowa to samo. Z jednej strony to dobrze. Kiedy jestem zmęczona, nie zadręczam się wieczorami myśleniem, co by było, gdyby...
Od dwóch miesięcy zadaje sobie te pytania. I nadal nie znalazłam odpowiedzi. Dziś czytałam bajkę o Kopciuszku mojej sześcioletniej córeczce, Emily. Kiedy już pocałowałam ją na dobranoc i zgasiłam światło, przez głowę przeleciała mi pewna myśl. Żeby tak w moim życiu pojawiła się dobra wróżka i rozwiązała wszystkie problemy jednym machnięciem różdżki...
Zajrzałam jeszcze do pokoju syna i poleciłam mu zgasić światło za pół godziny. Mruknął coś tylko niewyraźnie, nawet nie podnosząc głowy znad komiksu. Luke, mój dziewięcioletni pierworodny. Tak bardzo podobny do ojca. Z wyglądu, bo charaktery mieli zupełnie różne. Może dlatego nigdy się nie mogli ze sobą dogadać. Nawet teraz, kiedy ojciec wyjechał za granicę i kontaktował się z nimi dwa razy w tygodniu, nie rozmawiali ze sobą zbyt długo. Luke na zdawkowe pytania o szkołę i kolegów odpowiadał równie zdawkowo. Co innego Emily. Zawsze była oczkiem w głowie tatusia i mogła opowiadać mu godzinami o tym, co robiła, a on zawsze z uśmiechem słuchał jej paplaniny. Nie rozumiem, jak można tak różnie traktować swoje własne dzieci. To był jeden z powodów naszych kłótni. Potem dochodziły kolejne - wzajemne pretensje, oskarżenia... Podobno większość małżeństw przez to przechodzi. Większość też nie wytrzymuje takiej próby. Zobaczymy.
Spojrzałam na zegar. 21. Wreszcie chwila oddechu. Po całym dniu na trasie szkoła - praca - sklep - szkoła - dom czułam się wypompowana. A jutro od nowa to samo. Z jednej strony to dobrze. Kiedy jestem zmęczona, nie zadręczam się wieczorami myśleniem, co by było, gdyby...
Jak podłym człowiek trzeba być żeby tak traktować dzieci. Kochać się je powinno tak samo, nie ważne co dzieje się w małżeństwie :(
OdpowiedzUsuń