niedziela, 12 maja 2013

2.




Dziś wpadła do mnie moja najlepsza przyjaciółka, Ann. Dosłownie wpadła, bo jej wizyty przypominają bardziej przejście trąby powietrznej aniżeli herbatkę w dystyngowanym towarzystwie :) Zatem wpadła, z butelką czerwonego wina, przypominając mi tym samym, że 29 lat temu pojawiłam się na tym świecie. Jak miło. Prawie trzydziestka na karku, dwoje dzieci jako dorobek życiowy i żadnych perspektyw na przyszłość. Ann oczywiście nie słuchała moich lamentów, tylko od razu przeszła do sedna sprawy. To znaczy wyciągnęła dwa kieliszki i otworzyła butelkę ( ta kobieta zawsze wie, co zrobić, żeby mnie podejść ). Zagoniłam dzieci do łóżek, wrzuciłam płytę Muse do odtwarzacza i usiadłyśmy we dwie na sofie w salonie. Jej obecność i Matt śpiewający " Citizen Erased"  od razu poprawiły mi humor. O tak, głos pana Bellamy zawsze działał na mnie pobudzająco... Dobrze, że jutro sobota, nie będę musiała wcześnie wstawać.
Wino, choć słodkie, było dość mocne i po trzecim kieliszku poczułam błogie odprężenie. Zrelaksowałam się do tego stopnia, że Ann udało się mnie nawet namówić na wspólną eskapadę. Koncert. Oczywiście Muse. Obie  uwielbiamy ich muzykę. Pierwszy raz mają zagrać w naszym kraju, więc nie możemy przepuścić takiej okazji. Szybko ustaliłyśmy plan działania. Dzieci pojadą na wakacje do dziadków, ona swoje podrzuci siostrze i możemy jechać. Przynajmniej mam teraz na co czekać kolejne trzy miesiące. Zadziwiające, jak zmienia się punkt widzenia człowieka po butelce wina...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli po lekturze przyszło ci coś do głowy - nie krępuj się, napisz :)